Typy rodziców – rodzice curlingowi, czyli curling parents
Jeżeli wiesz, na czym polega curling jako dyscyplina sportowa, łatwo się domyślić, skąd taka metafora stylu rodzicielstwa. Dla tych – którzy nie wiedzą – sport ten odbywa się na lodzie i polega na tym, że gracze wypuszczają kamień i następnie energicznie szczotkują przed nim lód, by sunął on gładko i bez przeszkód trafił do celu. Tacy właśnie są curling parents – nieustannie monitorują życie swojego dziecka i „zamiatają” lód, by ich pociecha nie napotkała na swojej drodze żadnych przeszkód.
Przeczytaj również:

Rodzicielstwo wolnego wybiegu – czy czas na powrót? Na czym polega?
Co konkretnie robią i po czym ich poznać?
Rodzice curlingowi np. załatwią korepetycje, zanim jeszcze pojawi się problem w nauce. Zapiszą na kolejne zajęcia dodatkowe, by dziecko na pewno odkryło i rozwijało swój talent (albo by nie miało czasu na nudę – o zgrozo!). Natychmiast zainterweniują u nauczyciela, gdy tylko kolega z klasy powie coś niemiłego.
Usuwając z drogi drobne trudności, wygładzają kanty rzeczywistości. Ich celem jest zminimalizowanie stresu i frustracji u swojego dziecka. Robią to oczywiście z miłości i chcąc ułatwić start. Problem w tym, że życie nie jest gładką taflą lodu. Jest chropowate, pełne wybojów i niespodziewanych zakrętów.
Dziecko, które nigdy nie musiało samo poradzić sobie z trudnościami – bo zawsze była tam „szczotka rodzica” – nie rozwija kluczowych kompetencji. Nie uczy się, jak radzić sobie z porażką, jak negocjować, czy jak samodzielnie rozwiązać konflikt.
Przeczytaj również:

Rodzicielstwo bliskości – czym jest, zasady, wady
Typy rodziców – „rodzic kosiarka”
A „rodzic kosiarka”? To wersja ekstremalna. Ten prewencyjny typ już nie zamiata – on jedzie i kosi. Kosi równo z ziemią wszystkie potencjalne przeszkody, zanim dziecko w ogóle zdąży je zauważyć. To rodzic, który napisze za dziecko wypracowanie, żeby na pewno otrzymało dobrą ocenę, na którą przecież zasługuje. Załatwi zwolnienie z WF-u, gdy klasa ma zaplanowane biegi na dworze (przecież dziecko się spoci, a jest chłodno, więc może się przeziębić). W ekstremalnych przypadkach nawet wybierze swojemu dziecku grono idealnych przyjaciół.
Efekt? Hodujemy pokolenie ludzi kruchych, niezdolnych do bycia samowystarczalnymi i samodzielnymi. Bo nigdy nie dano im szansy na zmierzenie się z czymkolwiek.
Przeczytaj również:

Pokolenie Y (Milenialsi) – czym jest? Od kiedy do kiedy? Charakterystyka
Typy rodziców – „rodzic helikopter”
Zostańmy jeszcze chwilę w klimacie metafor. Jeśli „rodzic kosiarka" działa na ziemi, usuwając problemy, to „rodzic helikopter" unosi się tuż nad głową dziecka. Nieustannie. Nie robi nic innego tylko: krąży, monitoruje, nadzoruje. To kwintesencja nadopiekuńczości.
Helikopterowe rodzicielstwo to stan permanentnej kontroli. Taki opiekun nie tylko planuje dziecku każdą minutę dnia, ale też: sprawdza lokalizację w aplikacji, dzwoni do nauczyciela z pytaniem o każdą ocenę (zanim jeszcze dziecko wróci do domu), a na placu zabaw dyryguje każdą interakcją: „Nie biegaj tak szybko!”, „Podziel się teraz tą łopatką!”, „Uważaj, bo spadniesz!”. T
Ten styl wynika najczęściej z nieprzepracowanego lęku, który rodzic nosi w sobie. Niestety, bojąc się że dziecko sobie nie poradzi, że poniesie porażkę, że zostanie zranione – sam, chociaż w najlepszej wierze, robi mu krzywdę.
Nadopiekuńczych rodziców przeraża wizja dziecięcej frustracji. Tymczasem psychologia rozwojowa nie pozostawia złudzeń – dziecko potrzebuje frustracji w kontrolowanych dawkach. Potrzebuje upaść (dosłownie i w przenośni), aby nauczyć się wstawać.
Wychowanie przez „rodziców helikopterów” ma swoje konsekwencje. Dziecko wychodzące z takiego domu staje się dorosłym, który boi się podejmować tak ryzyko, jak i decyzje. Zwykle to ktoś inny decydował za niego. Ma również problemy z radzeniem sobie ze stresem, bo nigdy nie dane mu było doświadczyć go w bezpiecznych warunkach. Ma niską odporność psychiczną. W dorosłym życiu takie osoby często borykają się z: zaburzeniami lękowymi, prokrastynacją (wynikającą z lęku przed oceną) i mają ogromne trudności w budowaniu autonomicznych relacji. Są nadmiernie zależne – najpierw od rodziców, potem od partnerów czy szefów.
Przeczytaj również:

Pokolenie Alfa – czym jest? Od kiedy do kiedy? Charakterystyka
Jakie cechy powinien mieć dobry rodzic, aby wspierać rozwój dziecka?
Więc co w zamian? Jaki ma być ten „dobry” rodzic? Na szczęście nie musi być idealny. Takowy nie istnieje. Wystarczy, żeby był „wystarczająco dobry” (tak mawiał Donald Winnicott – wybitny brytyjski pediatra i psychoanalityk, badacz relacji matka–dziecko, twórca koncepcji good enough mother). Taki, który wspiera zdrowy rozwój dziecka.
Zdrowy rodzic w zdrowej relacji wychowawczej pozwala dziecku na samodzielność. To słowo klucz. Dziecko, żeby stać się samodzielne, musi praktykować tę samodzielność jak najczęściej. Musi samo wiązać buty (nawet jeśli trwa to wieczność), samo pakować plecak (nawet jeśli czegoś zapomni), samo rozwiązywać konflikty z rówieśnikami (nawet jeśli skończy się to płaczem).
Dziecko potrzebuje nie tyle wyręczenia, ile mądrego towarzyszenia. Naszą rolą nie jest usuwanie przeszkód, ale bycie obok, gdy dziecko się z nimi zmierzy. To dawanie mu narzędzi do regulacji emocji i nauka brania odpowiedzialności za swoje wybory.
Dobry rodzic to ten, który pozwala dziecku na popełnianie błędów. To ten, który rozumie, że błąd to nie katastrofa, ale cenna lekcja. Dziecko, które może bezpiecznie błądzić, buduje wewnętrzne poczucie sprawczości.
Kiedy z miłości krzywdzimy, czyli jak przestać być nadopiekuńczym rodzicem
To jest ten paradoks, kiedy z miłości krzywdzimy. Uświadomienie sobie tego to pierwszy, bolesny, ale absolutnie konieczny, krok. Ta nasza nadopiekuńczość. To często własny, nieprzepracowany lęk. Boimy się oceny (bo co ludzie pomyślą, gdy moje dziecko przyjdzie w brudnych spodniach?), boimy się porażki (zła ocena dziecka to moja porażka wychowawcza). Przy takim myśleniu rodzicielstwo staje się strategią unikania ryzyka za wszelką cenę.
Jak więc przestać? Zacznijmy od prostych rzeczy. Niech dziecko samo odrabia zadania domowe. Ty możesz służyć radą, jeśli poprosi, ale nie pisz, nie rozwiązuj, nie dyktuj. Niech to będzie jego odpowiedzialność. Pozwól na samodzielny powrót ze szkoły (oczywiście, gdy jest gotowe i wiek na to pozwala). Zamiast usuwać trudności i dzwonić do kolegi po zapomnianą pracę domową, pozwól dziecku zmierzyć się z konsekwencjami jej braku.
Kiedy czujesz, że twój wewnętrzny helikopter startuje – zatrzymaj się. Weź oddech. Zapytaj siebie, co takiego się stanie, jeśli teraz nie zainterweniuję?
To ciężka praca nad przełamywaniem własnego lęku. Czasem, gdy nadopiekuńczość wynika z głębszych problemów, warto sięgnąć po wsparcie psychoterapeutyczne. To nie wstyd. To akt odpowiedzialności za dziecko – zacząć od siebie.
Przeczytaj również:

Style przywiązania między dzieckiem a rodzicami – jakie są?
Znaczenie równowagi między troską a autonomią – złoty środek w rodzicielstwie
Koniec końców, w rodzicielstwie nie chodzi o skrajności, by teraz (w ramach buntu przeciwko helikopterom) puścić dziecko samopas w duchu „zimnego chowu”. Chodzi o: złoty środek, o równowagę między troską a autonomią.
Budowanie dobrej relacji z dzieckiem opiera się na zaufaniu. Naszą rolą nie jest bycie pilotem czy managerem, ale bycie towarzyszem. To jest fundament i najlepszy kapitał, jaki możemy dać mu na drogę w dorosłość.














